Czy listopad to idealny miesiąc na podróżowanie? Raczej nie, widząc, że nasza podróż rozpoczyna się od deszczu ze śniegiem. Ale z drugiej strony czy można lepiej rozpocząć pielgrzymkę niż od błogosławieństwa Najświętszej Maryi Królowej Polski? Może ta pogoda nie jest przypadkiem? W deszczu i zimnie biegliśmy do Kaplicy na Mszę, tam czekało na nas ciepłe spojrzenie płynące z Cudownego Obrazu. To właśnie u Jasnogórskiej Pani odnaleźliśmy spokój na najbliższe dni podróży.
Drugi dzień, wczesna pobudka i całodzienna podróż w autokarze. Szukanie w ciemnościach kościoła, w którym moglibyśmy odprawić Mszę, bo przez różne warunki nie zdążyliśmy na tę planowaną w Padwie. Po całym trudzie dnia pojawiało się znużenie, poczucie głodu i oczekiwanie na odpoczynek, który również okazał się pełen niekorzystnych przygód. Na tej drodze przeciwności staje człowiek, który zgadza się specjalnie dla nas otworzyć mały kościółek. Może odnalazł go dla nas sam św. Antoni, którego bazylikę udało nam się zwiedzić w ostatniej chwili? Pierwsze czytanie z Mszy na ten dzień wypada akurat z Apokalipsy. Szczególnie wybrzmiewa zdanie „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę” (Ap 3,19). Trudne te słowa… Trudny był ten dzień, ale zatrzymajmy się na słowie ‘kocham’. Po ludzku jest nam to niezwykle ciężko pojąć. Kocham i karcę? Zależy mi na tobie, dlatego wymagam… Złoto próbuje się w ogniu, widocznie i my potrzebowaliśmy oczyszczenia się z wygody. Św. Antoni odnalazł dla nas przestrzeń do nauki pokory.
Dzień trzeci, z pieśnią na ustach i różańcem w ręku zmierzaliśmy w kierunku Loreto. Relacjonując ten wyjazd chciałabym przekazać jak cudownym miejscem jest Domek Świętej Rodziny, ale żadne ludzkie słowa nie oddadzą tej atmosfery, jaka ujmuje cię od wejścia. Jaki zapach i ciepło przenika mury, które były świadkami życia Maryi, Jezusa i Józefa. Stajesz tam i czujesz się jak w domu pełnym miłości. Masz wrażenie, że przenikają się tutaj dwa światy. Ten ziemski i ten niebiański. Okazuje się, że Ojciec Pio będąc w Loreto powiedział, jak widział Maryję, która cały czas przechadza się po domu. Inni świadkowie widzieli, jak krążyła przejęta wokół kopuły, na którą spadała bomba podczas wojny. Według siostry, która nas oprowadzała, mury domu mają każdemu coś do przekazania. Dar przebywania w obecności Maryi to jeden z cudów tej pielgrzymki. Życzę, aby każdy mógł dostąpić tego zaszczytu – dotknięcia tej największej relikwii na świecie. Tego samego dnia, choć jeszcze pełni emocji, zmierzamy do Manopello, uroczego miasteczka położonego w górach. Niezwykłe spotkanie stanąć tak twarzą w twarz z Jezusem. Siostra, która nam przewodniczyła w tym spotkaniu, zwróciła uwagę na to, czy zastanawiamy się, co chce nam powiedzieć Pan Jezus? W chuście z Manopello twarz Jezusa pokryta jest ranami- siostra mówiła, abyśmy nie bali się przychodzić do Pana, gdy jesteśmy poranieni, pełni bólu i blizn. Właśnie takimi chce nas widzieć. Bez osłaniania, bez próbowania radzenia sobie na własną rękę. Stanąć twarzą w twarz, takimi jacy jesteśmy. Chrystus nie bał się nam takim pokazać, pytanie czy my mamy odwagę odsłonić się przed Nim?
Kolejny dzień to odwiedziny Monte Sant’Angelo, gdzie znajduje się grota, którą szczególnie wybrał Michał Archanioł na miejsce objawień i cudów, które cały czas mają miejsce. Ciekawostką jest, że wszystkie sanktuaria Michała Archanioła na świecie są położone w jednej linii, tworząc na mapie miecz. W tym miejscu czuje się szczególnego rodzaju radość, która wypełnia całą duszę. Jakby stało się w objęciach anielskich skrzydeł. Dostępują tu również oczyszczania osoby umęczone przez złe duchy, które lękają się tej szczególnej groty. W tym miejscu można nabyć też kamień, który jest częścią groty, ogromnej relikwii pobłogosławionej przez Anioła. Posiadanie go, połączone z gorliwą wiarą i modlitwą, otacza nas opieką św. Michała Archanioła, aż do dnia Sądu. Wśród drzew oliwnych, przejeżdżając obok Morza Adriatyckiego zmierzamy do Bari, gdzie odprawiliśmy Mszę Świętą przy ołtarzu położonym na grobie św. Mikołaja, patrona naszej parafii. Grób św. Mikołaja to miejsce spotkania wielu kultur i tradycji religijnych. Ta pielgrzymka była obfita w wzniosłe doświadczenia i tym razem zaskoczyła nas sytuacja, która miała miejsce podczas Mszy. Tuż po jej rozpoczęciu do kaplicy wszedł rosły mężczyzna z brodą, o śniadej karnacji. Nie znaliśmy jego zamiarów. Wiele jego rodaków modliło się obok nas. Krążył wokół ołtarza, rzucając co chwile niewielkim przedmiotem. Widząc to w naszych sercach zrodził się strach, a w duszy nadzieja, że przecież już za chwilę przeistoczenie, już za chwilę fizycznie będzie z nami Jezus. Któż więcej będzie nam potrzebny, żeby poczuć się bezpiecznie? Być może w naszej wierze nic nie dzieje się bez przyczyny, być może i tym razem była to dla nas lekcja. Lekcja zaufania. Lekcja silnego zakorzenienia się w Mszy i tego co w tym momencie wygra – lęk zasiany przez złego ducha czy miłość Boga, która działa zawsze z pożytkiem dla duszy. Mężczyzna pod koniec Mszy odpuścił kaplicę i wyszedł. Być może to był jego sposób modlitwy, może coś go trapiło, a może to sam św. Mikołaj nas ochronił. Ostatnim przystankiem tego dnia było San Giovanni Rotondo, gdzie ruszyliśmy drogami Ojca Pio. Od początku uważany za słabego, przez co trudno było zostać mu kapłanem jak i dostać się do zakonu. Codziennie upływała z niego prawie filiżanka krwi i to krwi pachnącej kwiatami. Według medycyny, człowiek przy takiej utracie krwi, umarłby już po kilku dniach. Dla świata zbyt słaby, dla Jezusa silny heroiczną wiarą. Zwiedzając korytarze, po których chodził święty, oglądaliśmy jego prywatne rzeczy, ołtarz, przy którym sprawował Msze, pokój i krzyż, przy którym zakonnik otrzymał stygmaty. Poruszyła nas historia listów, jakie przychodziły do Ojca Pio. Były ich niezliczone ilości, ale część z nich wyrzucał do śmieci bez otwierania. Współbracia pytali, czemu tak robi? Uważał bowiem, że gdyby spełnił prośby tych biedaków, zatraciliby swoje dusze w ciemnościach. Posiadał dar rozpoznawania ludzkich próśb, o dobra materialne, sławę, która zgubiła by ich i oddaliła od Nieba. Warto zastanowić się nad tym, o co my prosimy Boga czy świętych i może zamiast obwiniać ich za to, że nie wysłuchują naszych “żądań”, spójrzmy, czy jest w tych prośbach pokora, czy tylko pełen roszczeń egoizm, domagający się większej wygody. Gdy stanęliśmy na placu, niektórym z nas nasunęła się myśl, że najpiękniejszym pomnikiem Ojca Pio jest szpital – Dom Ulgi w Cierpieniu, którego budowę zapoczątkował. Śpiąc w tym mieście dało się odczuć, jakby troskliwe ręce świętego unosiły to miasto w ramionach. Jak gdyby cały czas przechadzał się tymi samymi uliczkami i dawał duszy ulgę w cierpieniu. Czuliśmy się tutaj niezwykle zaopiekowani.
Nowy dzień, nowe miejsce. Zmierzając do Asyżu padał deszcz, grad, a między górami słychać było burze. Jednak św. Franciszek, który tak bardzo ukochał naturę, przygotował dla nas niespodziankę. Wjeżdżając w okolice miasta, wyszło przepiękne słońce, a czarne chmury zniknęły w mgnieniu oka. Najpierw zatrzymaliśmy się przy kościele Matki Bożej Anielskiej. Dzięki hojności św. Franciszka nawiedzając Porcjunkuli można uzyskać odpust zupełny. Idąc bocznym korytarzem, przywołał nas niezwykły zapach róż. Na terenie kościoła znajduję się ogród róż bez kolców, a przy nim figura św. Franciszka, do której dotąd przylatują piękne ptaki. Asyż to urokliwe miasteczko, a sama bazylika i jej freski robią ogromne wrażenie.
Powoli kończąc nasze pielgrzymowanie, spacerowaliśmy po gwarnych uliczkach San Marino i Wenecji. Chcieliśmy przed wyjazdem poczuć jeszcze atmosferę tego kraju, próbując włoskich specjałów i delektując się aromatem kawy. Pielgrzymka to szczególny czas pełen łaski, pouczających lekcji, znoszenia trudności, duchowych spotkań, pięknych obiektów, obcowania z przyrodą i wartościowych rozmów. Dziękujemy ks. Bartoszowi za tę podróż. Wyniesione z niej Boże dary postaramy się teraz zawieźć do naszych domów, rodzin i parafii.